GEL-LYTE III HUFQUAKE CUSTOM
Hufquake'i (Air Max 1) to jedno z moich największych sneakersowych marzeń obok Stormów i paru innych kolorystyk. Nigdy nie trafiłam na parę w swoim rozmiarze. Oglądając je na żywo na jednej z poprzednich edycji Sneakernessa mój entuzjazm opadł. W moment otrzeźwiałam, przywykłam do myśli, że nie muszę ich mieć. Bo nie sposób mieć wszystkiego a posiadanie setek butów przestało być moją życiową aspiracją.
Lubię czerń. Lubię ją nosić na sobie, jak i na nogach. Mogłabym mieć szafę pełną czarnych butów wymieszaną z burgundowymi i granatowymi kolorystykami. Nie miałabym nic naprzeciwko. Mam hopla na punkcie tych trzech kolorów. Podobnie sprawa wygląda w kontekście monochromatycznych kolorystyk. Na pierwszy rzut oka Hufquake'i bazują na czerni, jednak za sprawą różnych materiałów i ich faktur czerń przeradza się w antracyt. Do tego dochodzą intensywnie zielone wstawki w postaci swoosha i oczek na sznurówki i mamy połączenie idealne. Mocny kontrast z czernią w tle.
Myśląc o customie wykluczyłam pierwotny model. To nie jest najlepszy czas dla Air Maxów. Co prawda, mamy trzydziestolecie modelu. Nike poprawił kształt i materiały też wydają się być lepszej jakości. Jednak do pełni szczęścia brakuje podstawowego czynnika - wygody. Obecne retra nie są wygodne. Midsole wygląda szkaradnie a komfort zastąpiono troską o design cholewki zapominając na czym się opiera.
Moje myśli powędrowały w stronę Asicsa, w dokładniej w stronę Gel Lyte'ów III. Jeszcze rok temu nie było mowy o koślawych sylwetkach i zaburzonych proporcjach. Obok Workwear Packu nie dało się przejść obojętnie. To bardzo dobry projekt, problem tkwił w jego kolorach. Materiały i ich rozłożenie idealnie wpisywały się w schemat Hufów. Wystarczyło uzbroić się w cierpliwość aby wpadły przy okazji jednej z wielu promocji na Atafie.
Długo leżały czekając na swoją kolej. Chciałam zrobić ten custom własnoręcznie, lecz moja cierpliwość do malowania skończyła się wraz z zakończeniem przygody z figurkami Władcy Pierścieni. Żelki wylądowały w rękach Obuwnika. Decydując się na personalizację nie byłam w pełni świadoma konsekwencji. Słyszałam o tym, że farba na midsole'u będzie pękać. Jednak gdy przy okazji pierwszego wyjścia pojawiły się pajączki byłam zaskoczona. Aktualnie oswajam się z myślą odmalowania podeszwy.
Najmniej przyjemną czynnością z zakresu fotografii jest obróbka zdjęć. Szczerze nienawidzę tego zajęcia. Za dużo roboty w kontekście paru minut pstrykania. Tym bardziej cieszę się, że udało mi się to ogarnąć. Zdjęcia lepszej rozdzielczości znajdziecie na moim flickrze. Dajcie znać jak wyszło.
Lubię czerń. Lubię ją nosić na sobie, jak i na nogach. Mogłabym mieć szafę pełną czarnych butów wymieszaną z burgundowymi i granatowymi kolorystykami. Nie miałabym nic naprzeciwko. Mam hopla na punkcie tych trzech kolorów. Podobnie sprawa wygląda w kontekście monochromatycznych kolorystyk. Na pierwszy rzut oka Hufquake'i bazują na czerni, jednak za sprawą różnych materiałów i ich faktur czerń przeradza się w antracyt. Do tego dochodzą intensywnie zielone wstawki w postaci swoosha i oczek na sznurówki i mamy połączenie idealne. Mocny kontrast z czernią w tle.
Myśląc o customie wykluczyłam pierwotny model. To nie jest najlepszy czas dla Air Maxów. Co prawda, mamy trzydziestolecie modelu. Nike poprawił kształt i materiały też wydają się być lepszej jakości. Jednak do pełni szczęścia brakuje podstawowego czynnika - wygody. Obecne retra nie są wygodne. Midsole wygląda szkaradnie a komfort zastąpiono troską o design cholewki zapominając na czym się opiera.
Moje myśli powędrowały w stronę Asicsa, w dokładniej w stronę Gel Lyte'ów III. Jeszcze rok temu nie było mowy o koślawych sylwetkach i zaburzonych proporcjach. Obok Workwear Packu nie dało się przejść obojętnie. To bardzo dobry projekt, problem tkwił w jego kolorach. Materiały i ich rozłożenie idealnie wpisywały się w schemat Hufów. Wystarczyło uzbroić się w cierpliwość aby wpadły przy okazji jednej z wielu promocji na Atafie.
Długo leżały czekając na swoją kolej. Chciałam zrobić ten custom własnoręcznie, lecz moja cierpliwość do malowania skończyła się wraz z zakończeniem przygody z figurkami Władcy Pierścieni. Żelki wylądowały w rękach Obuwnika. Decydując się na personalizację nie byłam w pełni świadoma konsekwencji. Słyszałam o tym, że farba na midsole'u będzie pękać. Jednak gdy przy okazji pierwszego wyjścia pojawiły się pajączki byłam zaskoczona. Aktualnie oswajam się z myślą odmalowania podeszwy.
Najmniej przyjemną czynnością z zakresu fotografii jest obróbka zdjęć. Szczerze nienawidzę tego zajęcia. Za dużo roboty w kontekście paru minut pstrykania. Tym bardziej cieszę się, że udało mi się to ogarnąć. Zdjęcia lepszej rozdzielczości znajdziecie na moim flickrze. Dajcie znać jak wyszło.
Komentarze
Prześlij komentarz